o sarnie

W lesie było ciemno, ciepło-wilgotno. Pachniało.
Cicho nie było, tu coś trzasnęło, tam coś szeleściło.
Gdy biegła, słyszała dźwięk wydawany przez kopyta.
Za drzewami widać było przejaśnienie. Tam się skierowała.
Była rozpędzona, gdy wyskoczyła z lasu, prosto na drogę.

Samochód też był rozpędzony.
Sarna wbiegła w światło reflektorów i w ułamku sekundy została potrącona.
Uderzona, upadła.
Samochód się zatrzymał.
Sarna leżała na boku.
Z nozdrzy sączyła sie krew.
Była mocno poobijana, nie mogła stanąć na nogi.

Podeszli ludzie.
Próbowali pomóc, pogłaskali. Obmacali jej nogi, sprawdzili nozdrza.
Sarna patrzyła, widać było ból w oczach.
Ludzie zadzwonili gdzieś.
Czekali.
Przyjechał radiowóz.
Rozmawiali.
Kłócili się.
Krzyczeli na siebie.
Pewien człowiek w końcu podszedł do sarny.
Trzymał w dłoni coś ciemnego.
Huknęło.

Zastrzelił sarnę.
Okazało się, że nie ma w pobliżu weterynarza, który może zwierzę zabrać.
I tyle.

o bombce

Miała niecałe 15 lat. Od zawsze w tej rodzinie.
Od zawsze na sztucznej choince. Wisiała, świeciła.
Z czasem coraz mniej, ale nikomu to nie przeszkadzało.
Przynajmniej do tych świąt.

Wszystko się zmieniło.
Dzieci zawsze chciały ubierać choinkę jak najwcześniej.
Co prawda, z każdym rokiem trochę mniej chętnie, ale jednak.
To była zabawa. Dużo śmiechu.
Czekanie na Mikołaja. Prezenty.
Szczęście.

A teraz?
Nie ma dzieci, dorosły.
Nie ma zabawy. Nie ma uśmiechów.
Nikt nie czeka na Mikołaja.
Właściwie, po co ubierać choinkę?

W końcu, w dniu Wigilii, babcia wyjęła pudełko z bombkami.
Sztuczna choinka stała krzywo.
W domu było pusto, wszyscy jeszcze w pracy. Może dojadą na kolację.
Może.
Babcia wyjmowała bombki, jedna za drugą.
Nie miała już tak sprawnej ręki, jak kiedyś. Jedna jej się wyślizgnęła.
Spadła, rozbiła się.

Łza kręci się w oku.
Zbita bombka została wyrzucona do śmieci.
Takie święta.

o kurczaczku

Przez trzy tygodnie był bezpieczny.
Rozwijał się, zanurzony w odżywczej substancji, w przyjaznym środowisku.
Przed światem zewnętrznym chroniła go skutecznie delikatna skorupka.
Żadne zagrożenie nie dotarło do środka. Nic nie zakłóciło wzrostu.

Po trzech tygodniach przebił małym dzióbkiem skorupkę.
Świat okazał się trudniejszy, niż się spodziewał.
Było zimniej. Było głośniej. Bał się.

Dobrze, że nie poznał ciepła matki, nie zaznał jej opieki.
Nie miał okazji wyrosnąć na dorodnego koguta.
Na fermie nie są potrzebne.

Do maszyny wrzuciła go dłoń w żółtej rękawiczce.
Ta zmiażdżyła go bezboleśnie.

o rękawiczkach

Były jak dwie połówki jabłka, tak myślała.
Że będą zawsze razem, nierozłączne.
Że będą się uzupełniać, bo choć podobne do siebie, to jednak się różniły.
To miało być wspaniałe połączenie na wieki wieków.
Rękawiczki. Prawa i lewa. Jedna para.
Nie myślała, że coś je rozłączy.
Marzyła, że po prostu będą obok siebie, blisko.
Że będą siebie miały, niezależnie od tego, co się wydarzy.
Pewnego dnia jednak lewa rękawiczka zniknęła.
Czy się zgubiła? I leży teraz gdzieś w błocie, sama, nieszczęśliwa? Zadeptana?
Nie wiedziała.
Zadręczała się domysłami.
Nie mogła dalej żyć wiedząc, że tamtej nie ma obok.
I już nigdy nie będzie.

o kwiatach

Kwiaty nie mogły się doczekać. Tyle o tym słyszały. Marzyły. Oto przyjdzie On i zabierze je w pięknym bukiecie do Niej. Będą zachwyty. Będzie wspaniale.

Ten dzień nadszedł. Każdy kwiat prezentował się idealnie. Gdy były niesione, marzyły o pięknej chwili wręczenia z masą och-i-ach. Chciały być elementem tej chwili.

Nikt im nie powiedział, że miłość może nie być odwzajemniona. 14 lutego trafiły, połamane, do kosza.

 

 

o gazecie

Brzydziła się sobą.

Treścią jej krótkiego życia były kłamstwa, skandale, brudy, tragedie. Płakać się chciało, gdy zajrzało się do środka. Nie miała przed sobą żadnej przyszłości. Nie było żadnej szansy na zmianę. Taka była aktualna rzeczywistość i sprzedawało się tylko to, co było złe.

Wspomnienie początku, gdy była czysta, a żadna zła historia jeszcze jej nie dotknęła, było bardzo krótkie, zamglone, praktycznie nierealne. Wydaje się, że było to dawno, a przecież dopiero wczoraj. Jest więc pełna polityki, kryzysów, dramatów ludzi.

Gazeta codzienna. Wczoraj czysta, mogąca zapełnić się dobrem.

Dziś już w rynsztoku.

o kotku

To był dosyć chudy, czarny kot. Jak się urodził, było bardzo zimno, ale poradził sobie, matka była obok. Teraz jest sam. Widział już dwie zimy. Ta jest kolejna. Często jest głodny i zagląda do śmietnika. Nie ma tam zbyt wiele jedzenia, ciężko coś znaleźć. W brzuchu mu burczy, gdy tak siedzi. Lubi tylko wieczory, gdy ludzie wracają pod blok tymi burczącymi samochodami. Maska jest wtedy ciepła i lubi na niej leżeć. Zganiają go, ale i tak wraca. Ciepło.

Kolejny dzień, znowu zagląda do śmietnika. Ostatnio próbował zwrócić na siebie uwagę tych ludzi i miauczał w nocy, długo, dosyć przeraźliwie, żeby go zauważyli. Czyżby się udało?

Zauważa miseczkę, a w niej… coś pachnącego. Podchodzi, wącha. Próbuje. Zjada wszystko! Jest teraz szczęśliwym kotem, z pełnym brzuchem. Czeka na wieczór, by jeszcze poleżeć na ciepłej masce, gdy nagle… W brzuchu zaczyna go coś drapać, boleć. Miauczy. Coś jest nie tak. Bardzo boli, tak bardzo, że już nie może miauknąć, piszczy. Spada z ławki, na której przycupnął. Piszczy.

W karmie była trutka, nie wyczuł. Umiera zmarznięty.

o czajniczku

Czajnik był drugiej kategorii. Przynajmniej tak mu mówiono. Biały, plastikowy, zwykły. Nikt nie wróżył mu ciekawej przyszłości. Nie poddawał się jednak. Grzał wodę każego dnia, kilkanaście razy w ciągu godziny. Zobaczył setki, jak nie tysiące, herbat, kaw, gorących kubków. To wszystko – dzięki niemu. Wiedział o tym. Dlatego nie przejmował się gadaniem.

Pewnego dnia poczuł, że przy klapie do nalewania wody coś zaczyna trzeszczeć. I zupełnie nagle, kolejna osoba, która chciała nalać wody, urwała przycisk.

Tyle razy wykonał swoją pracę doskonale. Teraz wylądował w koszu, chociaż jego serce mogło dalej grzać.

o baloniku

Czerwony balon znalazł się w koszu. Nie bardzo pamiętał, jak. Jeszcze chwilę wcześniej czuł się pełen powietrza i wiary w to, że świat jest piękny. Czuł wstążkę, dzięki której mógł cieszyć się w pełni okrągłym kształtem i nie bał się, że to straci. Słyszał śmiechy dzieci, zderzał się z innymi balonami, wszystko dookoła było kolorowe. To szczęście trwało kilka godzin. Teraz czuł się dziwnie, w szarym, ciasnym i śmierdzącym koszu. Gdzieś daleko nadal było słychać zabawę.

Nagle zobaczył w dali, wysoko, niebieski balon. Widocznie uciekł i podążał teraz ku nieznanemu, ku chmurom.  Czerwony balon zaczął marzyć. A gdyby tak udało mu się wydostać z tego uwięzienia? Mógłby poszybować tam, skąd balony nie wracają. Nikt o tym nie mówił, żaden nie wrócił. Musi być tam pięknie, w niebie.

Gdy tak marzył, wciśnięty w kosz na śmieci, nagle ktoś przechodząc obok go przekłuł.